Hamburg 5:00 rano. Wyglądam przez okno – szaro. Wielkie krople deszczu uderzają o szyby i rozbijają się niczym miniaturowe bomby wodne, a ich szelest sprawia że nic nie słyszę, tylko patrzę na to wielkie miasto przez pryzmat milionów kropli deszczu i wsłuchuję się w tę ciszę …
Jest jednak miejsce, gdzie miasto nigdy nie śpi, gdzie nie ma ciszy i smutne krople deszczu nie dyktują ponurego
nastroju ! Port – tutaj zawsze słychać szepty głodnych ptaków, ciekawskie mewy patrolują z góry, często krzyczą, ale nikt ich nie słucha- szkoda na pewno mają dużo do powiedzenia… Tutaj jest zupełnie inna atmosfera, to jakby odseparowane od reszty Hamburga miasteczko wodne, żyjące swoim rytmem. Miliony towarów tłoczących się w kontenerach, przypływają i odpływają, każdy statek z inną historią …
Gwar dobiegający z przybrzeżnych kawiarenek i restauracji, zapach smażonej ryby i frytek, krzyki przebranych za marynarzy mężczyzn zapraszających na rejsy wokół portu, dzwonienie kiczowatych, muszelkowych grzechotek, sprzedawanych na każdym rogu, razem z pocztówkami i kubkami z widokiem portu…
Gdy dopada mnie cisza i smutny nastrój, zakładam płaszcz i wędruję do portu. Przysłuchuję się temu życiu, wyobrażam sobie wędrówki statków, spoglądam na ciekawskie mewy i zapominam na chwilę o reszcie świata…
Autor felietonu: Lena Włodarczyk