Stoję na straży umiejętności i warsztatu - wywiad z Dorotą Miśkiewicz

Urodziła się w muzycznej rodzinie Miśkiewiczów (ojciec, Henryk Miśkiewicz, to znany saksofonista jazzowy, młodszy brat Michał - perkusista z obecnego kwartetu Tomasza Stańki). W 1997 ukończyła Akademię Muzyczną w Warszawie w klasie skrzypiec, ale już trzy lata wcześniej rozpoczęła współpracę z legendą polskiego jazzu, saksofonistą, pianistą i kompozytorem Włodzimierzem Nahornym, z którym nagrała cztery płyty:

Kolędy Na Cały Rok (1995), Nahorny-Szymanowski Mity (1997), Nahorny-Chopin Fantazja Polska (2000) i Nahorny-Karłowicz Koncert (2002). Jako solistka lub członkini różnych zespołów nagrała ponad 10 płyt, jako wokalistka sesyjna drugie tyle. Jej umiejętności sprawiają, że jest zapraszana przez wielu muzyków - nagrywała z Tomaszem

Stańką, była gościem Cesarii Evory na jej płycie Rogamar, natomiast z Nigelem Kennedym koncertowała w Wiedniu i Belgradzie. Współpracowała także z Klausem Doldingerem (zespół Passport), Wojciechem Młynarskim, Januszem Stroblem, Pianohooliganem, Anną Marią Jopek, Ewą Bem, Janem "Ptaszynem" Wróblewskim oraz ze swoim ojcem. Występowała na wielu festiwalach i koncertach w Polsce oraz na świecie.

 

 

Czy jazz to Pani główna życiowa miłość?

 Nie powiedziałabym, że jazz to moja główna życiowa miłość. Ja właściwie próbuję złożyć w jedną całość coś, co jest zawieszone pomiędzy takimi gatunkami, jak pop i jazz. Jazz jest na pewno pierwszą miłością, muzyką od której się wszystko zaczęło. Był zawsze obecny w moim domu rodzinnym, zaraził nim - mnie i mojego brata - oczywiście tata!

Ma pani jakiegoś swojego muzycznego idola?

 Zawsze uwielbiałam klasykę jazzową, Billie Holiday, Ellę Fitzgerald, czy Louis'a Armstronga. Jednakże każdy musi znaleźć swój styl, swoją własną technikę śpiewania. Traktowanie innych wspaniałych wykonawców jak idoli może być dobre na początku drogi, potem jednak w pewnym sensie szkodliwe.

Pani ojciec jest wspaniałym saksofonistą jazzowym. Jaki wpływ miał on na pani muzyczną karierę?

 Na początku rzeczywiście miał wpływ, tak jak mówiłam, zaszczepił miłość do jazzu. Jednak potem nasze drogi nieznacznie się rozeszły. Tata gra jazz, ja skręciłam bardziej w stronę popu i piosenek.

 

Czy obecnie stara się pani w czymś pomóc, coś podpowiedzieć, coś poprawić?

 Już teraz nie. Jeżeli chcę go o coś zapytać, to oczywiście to czynię i wtedy mówi mi szczerze co myśli. Z reguły jest pozytywnie nastawiony do tego co robię.

Aby stworzyć muzykę trzeba mieć odpowiedni nastrój, musi nadejść ten właśnie moment. Kiedy i gdzie najczęściej on nadchodzi?

 

Bywa różnie. Raz mi się zdarzyło, że siadłam do pianina i to samo popłynęło. Innym razem na spacerze, przyszedł mi do głowy pomysł na tekst do piosenki „Świerk”. Generalnie jest jednak tak, że siadamy z  Markiem Napiórkowskim - z którym razem piszemy muzykę - przed czystą kartką papieru, z gitarą, i próbujemy coś grać. Czasami nic nie przychodzi do głowy, czasami na szczęście jednak się udaje.

Pani lubi szary kolor. Jednakże Pani utwory nie są szare. Wprost przeciwnie. Pełne różnorakiego kolorytu, ekspresji, temperamentu. Ten swój muzyczny wigor ma pani już od dziecka, czy też przyszło to z czasem?

 

Ja mam dwie natury. Jedna to ta spokojna. Ona ujawnia się przy pracy w studio. Wigor wstępuje we mnie dopiero na koncercie, gdy widzę publiczność, która mnie bardzo zagrzewa do takiego właśnie nastroju.

Pani znak zodiaku to Panna. Jest pani wobec tego dobrze poukładana, wręcz pedanty- czna?

 

W pewnych rzeczach jestem poukładana. Jednakże nie jestem na pewno pedantyczna. U mnie w domu nie panuje jakiś niesamowity porządek.

Podobno przy podejmowaniu decyzji ma Pani te swoje ale, czyli rozważa argumenty za i przeciw. Jest to nieraz męczące?

 

Tak, zdarza mi się coś rozważać. Kiedy po dwóch stronach kartki spisuję argumenty "za" i "przeciw", często wychodzi mi po równo. Wiem wobec tego, że nie powinnam się tym kierować, tylko po prostu spontanicznością.

No właśnie a propos ale. W pani albumie „Ale” jest też utwór pod tym samym tytułem. Do czego nawiązuje jego tekst?

 

Grzegorz Turnau, autor tekstu, chciał nam podpowiedzieć, że w naszym toku myślenia dominuje tęsknota za czymś odległym, mówimy na przykład "życie jak w Madrycie", a być może w tym Madrycie akurat teraz leje? Może tkwi błąd w takim rozumowaniu? Nasza szara rzeczywistość być może nie jest taka szara? Pełny tytuł brzmi "Ale -może robisz błąd?"

Lubi pani gdy wykonywanej przez panią muzyce towarzyszą nietypowe dźwięki jak na przykład z grzechotki, z pudełka monet czy z pudełka landrynek?

 

Ostatnio odkryłam ciągotę do grania na tych różnych grzechotkach, instrumentach perkusyjnych. Mój brat jest perkusistą, więc być może coś mi we krwi płynie. Poćwiczyłam granie na nich i postanowiłam zabierać je na koncerty. Na płycie eksperymentowałam również z wymienionymi wyżej przedmiotami, one też wydają ciekawe dźwięki.

Płyty, a właściwie utwory, które się na nią składają  powstają najczęściej z pewnym namaszczeniem, w większych odstępach czasu. Jest to pewna reguła, bo właśnie akurat tak pani lubi, czy bywają wyjątki?

 

Zdecydowanie lubię, gdy dzieje się to wolno, na spokojnie, żeby mieć właśnie czas na podej-mowanie decyzji, bo nie zawsze je szybko podejmuję.

Jakie to swoje utwory lubi Pani szczególnie?

Lubię utwór „Świerk”, "Pragnę być jeziorem"… Muszę się przyznać, że lubię te wolne i czasem smutne. Jak śpiewał Wojciech Młynarski „Podchodzą mnie wolne numery”.

Ale przecież pani utwór „Samba z kalendarza” nie jest smutny. Jest bardzo rytmiczny, ekspresyjny. Czyli nie ma reguł?

 

Oczywiście, że nie ma. Ten utwór jest bardzo pozytywny w dźwięku. Mistrzowskie słowa właśnie Wojciecha Młynarskiego mówią o dziewczynie, od której odszedł chłopak. Jednakże po nim została ta piosenka, te nuty. Zawsze więc jest coś pozytywnego, co pozostaje, to typowe u Młynarskiego.

Czy fenomenalny, już dzisiaj kultowy Kabaret Starszych Panów wywarł jakiś wpływ na pani twórczość?

 

Bardzo mi się podoba to, co oni robili. To jest niesamowity rodzaj elegancji i subtelności zarówno w słowie, jak i w muzyce. Jest to nieprawdopodobny kunszt i warsztat. Coś, co dzisiaj jest coraz rzadsze. A ja to lubię, więc stoję na straży umiejętności i warsztatu. Uważam, że to też jest ważne, poza charyzmą, bez której oczywiście jest się bezbarwnym.

Pani lubi się delektować przyrodą. Co można odkryć w listopadzie lub grudniu, w miesiącach przez wielu ludzi nie lubianych?

Listopad i Grudzień są dla mnie o tyle trudne, że jest wtedy coraz mniej światła. Te miesiące są jednak częścią całego cyklu, w którym uczestniczymy. Zataczamy wciąż koło. Kontemplacja tego faktu daje pewien rodzaj przyjemności. Zresztą jeszcze teraz czasem zaświeci słońce, sójki nie odleciały, nie jest tak źle. Listopad jest przygotowaniem do zimy. Jeżeli pomyślimy o tym w ten sposób, że nie byłoby zimy bez listopada, to musimy polubić również ten miesiąc.

Jest Pani kibicem sportu?

 

Sama z siebie nie interesuję się specjalnie sportem, jednak zawsze daję się ponieść emocjom zbiorowym przy większych imprezach sportowych. Byłam na przykład w Warszawie na meczu naszej reprezentacji podczas piłkarskich Mistrzostw Europy przeciwko Rosji. Bardzo to przeżywałam wraz z kibicami na stadionie. Także się wzruszyłam obserwując ostatnie sukcesy Agnieszki Radwańskiej. Taką postawę chyba też wyniosłam z domu, mój tata zawsze interesował się sportem. Jako dzieci oglądaliśmy z nim mecze, skoki narciarskie, czy lekką atletykę. Bardzo emocjonował się wynikami, a my lubiliśmy emocjonować się razem z nim.

 

Dziękuję Pani bardzo za rozmowę

 

Ja również bardzo dziękuję

 

Rozmowa z Dorotą Miśkiewicz, wokalistką jazzową, autorką tekstów, kompozytorką, skrzypaczką

Rozmawiał: Janusz Bąkowski